Aż trudno uwierzyć, że zajęcie przez polską reprezentację w piłce kopanej miejsca od 5 do 8 na Mistrzostwach Świata było uznane za klęskę, a tak właśnie było w roku 1978. Polska tonęła w obietnicach o świetlanej przyszłości i drugiej Japonii. Autostrady budowały się same, węgiel pączkował jak drożdże, a Dziennik Telewizyjny informował o sukcesie gospodarczym. W wędkarskim światku królowały bambusowe Polspingi, Algi i gorzowska żyłka „tęczówka”. Kołowrotek spinningowy made in DDR był szczytem marzeń, a posiadanie w pudełku kupionego w Peweksie za dolary MEPPS-a było historią jak z bajki o żelaznym wilku. Jeździłem wtedy z moim tatą nad San w okolice Dynowa. W Pawłokomie, na zakręcie za szypotami, jest głęboki wlew. Można tam było liczyć na klenia, brzanę, grubego leszcza, szczupaka a nawet sandacza!
Pewnego listopadowego dnia zauważyłem tam wędkarza z luksusowego samochodu na krakowskich blachach (sława łowiska sięgała aż pod Wawel), który na szwedzki spinning, uzbrojony w szwedzki kołowrotek na ślimaku łowił na prawdziwą, błyszczącą nowością przynętę. Dostrzegłem napis MEPPS AGLIA 3. Mój Boże, jak ta błystka pracowała! Jak ona wdzięczyła się do drapieżników! Oprócz mnie i mojego taty świadkami tej wędkarskiej sensacji
było kilku miejscowych wędkarzy i żona krakowskiego szczęśliwca piekąca nad ogniskiem kiełbaski. Nasze bambusowe wędki zawstydzone leżały na kamieniach i nieśmiało czekały na swoją kolej.
Nagle na szczytówce dało się zauważyć
potężne targnięcie, kij wygiął się niczym tatarski łuk mający przerwać hejnał z Wieży Mariackiej. Okazało się, że to zaczep.
Na brzegu konsternacja! Jak to? Ten cud wędkarskiej techniki ma na zawsze pozostać w otchłani wód Sanu? Myliliśmy się jednak. Krakowski wędkarz głosem stanowczym i dziwnie spokojnym zakomenderował:
– Zosia, proszę do mnie!
– Już biegnę – odpowiedziała połowica.
– Potrzymaj wędkę! Napnij żyłkę!
On zaś rozpoczął męski striptiz. Zdjął bluzę, po niej na kamienie powędrowała koszula, buty, spodnie i skarpetki. Czapeczka, jak u prawdziwego kowboja, pozostała na głowie!
– Jezus Maria, co ty robisz?
– Błagam cię kobieto, tylko nie zaczynaj!
– Ale przeziębisz się!
– Przecież nie zostawię tej błystki w wodzie! Oszalałaś!
Przechodził z kamienia na kamień; najpierw kolano, potem udo, wreszcie tors i głowa zniknęły pod wodą. Z nurtem rzeki popłynęła czapeczka. Żona miała łzy w oczach, widzowie wstrzymali oddech… I wreszcie jest! Udało się! Co tam czapka i katar! MEPPS ocalony!
Swojego pierwszego wymarzonego MEPPS-a kupiłem w Norwegii za własne, zarobione na truskawkach pieniądze. Była to oczywiście złota AGLIA nr 3.
Gdyby moja AGLIA potrafiła mówić, mogłaby opowiedzieć wiele historii o bólu jaki sprawiły jej zęby szczupaków i tarki okoni. Wciąż na nią łowię. Nie muszę jednak w listopadzie kąpać się w górskiej rzece. Po prostu, po kolejnego MEPPS-a idę do najbliższego sklepu wędkarskiego.