Mepps-y Roberta Czebotara - Kokosy na Jazgarzewskiej

Próbowałem zaprosić Go na ryby od 1997 roku.
Spotykaliśmy się w różnych sytuacjach, na nagraniu, na premierze w teatrze, na bankiecie lub w sklepie wędkarskim.
– Zapraszam Cię na nasze aktorskie zawody.
– Dasz radę się wyrwać?
– A kiedy planujesz?
– Początek czerwca.
– O, chętnie przyjadę!

No i przez kilkanaście lat, to „chętnie” zawsze przegrywało nierówną walkę z ważnym nagraniem radiowym, reżyserowanym akurat filmem, gościnnymi
występami na festiwalu w Rzeszowie lub zdjęciami u Zanussiego czy Wajdy.

Wreszcie po dziesiątkach prób, udało mi się kolegę po fachu zaprosić na małe wędkowanie, treningiem
dla niepoznaki nazwane. Dogadaliśmy wspólny termin – najbliższy wtorek, godzina – samo południe, miejsce docelowe – jeziorko parkowe przy ul. Jazgarzewskiej na Mokotowie, dokładnie na tyłach Wytwórni Filmowej przy ul. Chełmskiej. Blisko centrum miasta, łatwy dojazd i mnóstwo ryb, a ponieważ kilka dni wcześniej połowiłem tam wagonowe wręcz ilości wzdręg i okonków, postanowiłem podzielić się swoimi umiejętnościami z moim znakomitym kolegą i zaprosiłem Go na połów krasnopiórek.
– Wzdręgi na spinning? Damy radę?
– Jasne, że połowimy. To banalnie proste. Mam
tajne miejsce, mam przynęty, tylko musimy mieć
godzinkę wolnego czasu.
– Jesteś pewien? Może lepiej wyjedźmy gdzieś?
Może nad Zalew Zegrzyński?
– Nie ma takiej potrzeby! Połowisz jak nigdy!
Przygotowałem się na to wędkowanie należycie:
pięć pudełek z gumeczkami różnej maści, maleńkimi i dużymi, poprzycinanymi, poklejonymi, barwionymi,
do tego kilka pudełeczek muchowych z przecudnej urody mucho-jigami, specjalnie po nocy według tajemnej
receptury kręconymi.

Miałem Go nauczyć jak łowić na lekki spinning, zdradzić kilka patentów i odkurzyć jego talent do poławiania okoni, bo przecież tegoroczna edycja

zawodów aktorów za pasem, a tam konkurencja będzie spora. Nie można się skompromitować! Park jak każdy w centrum miasta, wierzby płaczące, ławeczki, alejki, trawa, psy, mamusie z wózkami, panowie zażywający kropel chmielowych. Po kilku minutach naszła mnie nieco spóźniona refleksja: co mnie podkusiło, żeby właśnie TU? Nic to, bedzie dobrze. MUSI być dobrze!

Wzdręg więcej niż wody, nawet okonki się trafiają. Szerokość sadzawki w porywach dochodzi do dwudziestu metrów, głębokość jeden metr, woda niemiłosiernie prześwietlona. Jak każdy poważny wędkarz, mój wielki kolega zabrał ze sobą... gumowce. Przecież umówiliśmy się na ryby!
– O Jezusie słodki! Widziałaś? Przecież to ON!
– Nie, niemożliwe! Gdzie, tu? W gumiakach?
Nagle panie od wózków zaczęły dziwnie się zachowywać i postanowiły po osiem razy przejść trzydziestometrową alejką tam i z powrotem.
– Robert, masz może czarne okulary? Byle duże i czarne, bo nie połowimy!

Jedna z pań pokonała strach, wypięła niemałą pierś i zapytała czy może sobie zrobić zdjęcie na pamiątkę, bo oglądała wszystkie filmy i bardzo uwielbia…

Atmosfera chwilami przypominała Festiwal Gwiazd w Międzyzdrojach, a przecież umówiliśmy się na ryby!

Dziesięć metrów od brzegu namierzyłem stadko dorodnych wzdręg. Nic bardziej prostego, precyzyjnie podać przynętę i eksploatować. Pierwszy rzut pod nos ślicznej trzydziestki. Dziwne, ale nie było brania. Drugi rzut, siódmy, piętnasty. Co się dzieje? One wręcz uciekają od mojego magicznego wabika, przecież dotąd ZAWSZE chciały współpracować.
– Słuchaj, może zmienimy miejsce, tu nic nie ma.
– Zapewniam cię, że są i to ładne!

Kolejne autografy, zdjęcia, puste rzuty. Sytuacja pęcznieje, słonko świeci, poziom obciachu wzrasta nieprawdopodobnie. Moja reputacja wygrywacza zawodów i speca od  krasnopiórek wali się w gruzy. Kolejne trzy młode mamusie rozpoznały popularnego aktora w towarzystwie dziwnego człowieka, który macha jakimś kijkiem i coś tam opowiada. Tylko panowie na ławeczce postanowili na znak protestu udawać, że nie wiedzą o co chodzi tym kobietom.
– Słuchaj, a nie masz może jakiejś normalnej, klasycznej przynety? Chętnie bym coś wreszcie złowił, bo ludzie się przyglądają
– Oczywiście że mam, super mucho-jigi własnej roboty, ostatnio wzdręgi świetnie na nie reagowały. Zaraz Ci uwiążę.
– Wiesz, ja się wychowałem na wahadłach i obrotówkach. Gonitwa myśli, nie mogę zawieść, samochód, dom, pojadę, przywiozę, kupię, załatwię, ale nie ma sensu. Może mam coś gdzieś, w kieszeni? I JEST! Stara, poczciwa, złota meppsowa Aglia® nr 00, zaplątała

  • Rodzina złotych błystek MEPPS AGLIA®

się w pudełku z twisterkami. Nieco zaśniedziała, zmęczona oczekiwaniem, ale wciąż gotowa do walki!
Po pięciu rzutach Aglią® nr 00 zakończonych chlupotem złowionych wzdręg i zbiegowiskiem gapiów podziwiających piękne ryby, („jak to, tutaj w parku takie ryby?” „ale ten aktor utalentowany”, „a jaki przy okazji przystojny”), mój Wielki kolega aktor stwierdził, że jednak woli obrotówki MEPPS-a.

Rzeczywiście nie przypuszczał, że łowienie wzdręg MEPPS-em jest proste jak Inwokacja do „Pana Tadeusza”. Widząc moją bladą ze zdziwienia twarz, nie omieszkał dorzucić mimochodem, że z chęcią spróbuje powalczyć na naszych aktorskich zawodach o palmę pierwszeństwa, a tę Aglię® nr 00 potraktuje jako „tajną broń”. Rozstaliśmy się z uśmiechem i obiecaliśmy sobie kolejny trening, a ja czułem się tak jakbym chwilę temu oberwał w łepetynę orzechem kokosowym. Tylko skąd w parku na warszawskim Mokotowie palmy?


Mepps-y Roberta Czebotara