Mepps-y Roberta Czebotara - Śniadanie nad Bugiem.

Było piękne, upalne lato. Pojechałem do przyjaciół nad Bug w okolicy Kamieńczyka. Piekąc dwie pieczenie na jednym ogniu, postanowiłem przetestować przynęty przed zbliżającymi się ważnymi zawodami. Wczesnym rankiem, nie budząc domowników, udałem się na spotkanie z przygodą. Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda! Po krótkiej rozmowie z wędkarzami z nocnej zasiadki, doszedłem do podmytej burty z wysoką, piaszczystą skarpą.

  • Rodzina srebrnych błystek MEPPS Comet®

 
Miejsce było trudne technicznie, wlew był solidny, a przy brzegu było około dwóch metrów wody. Zabrałem ze sobą lekki kijek i żyłkę 0,16.

Zabawę rozpocząłem od małych woblerków, poprawiałem im stery, dzieliłem na dobre i wybitne, żeby na zawodach sięgać po sprawdzone killery. Od godziny piątej do ósmej nie miałem nawet jednego brania, ale przecież nad wodą znalazłem się w charakterze testera, a nie klasycznego wędkarza. Mimo wszystko fajnie byłoby zaimponować gospodarzom i przynieść na śniadanie świeżego okonia. A do tego po trzech godzinach łowienia woblerami, byłem spragniony brania jak pustynia deszczu w suche lato! Zmieniłem żyłkę na 0,14 i założyłem błystkę MEPPS Comet® z w ydłużonym, srebrnym skrzydełkiem, ozdobionym niebieskimi kropkami i zacząłem obławiać zakamarki przy brzegu. W momencie pierwszego rzutu zadzwoniła moja komórka. Wsunąłem wędkę między kolana. Czułem dygotającą pracę obrotówki w silnym nurcie.

– Halo? Tak łowię. Nie, nie biorą. Okej, będę na śniadaniu za jakieś trzydzieści minut. Dobrze, nie spóźnię się!

Moi znajomi wspólne posiłki traktują bardzo poważnie. Wszyscy zasiadają razem do stołu i biesiadują, spóźnienia nie są mile widziane. No dobra, jeszcze pięć rzutów i wracam do domu. Wyjąłem wędkę z objęć kolan, wykonałem dwa obroty korbką i poczułem delikatne puknięcie. Ożeż ty! Miałem branie! Kolejne dwa przekręcenia korbką i nastąpiło niemiłosierne szarpnięcie, połączone z trzydziestometrowym odjazdem na środek Bugu. Miałem wrażenie, że mój mały kołowrotek zaraz się zapali, a wędka rozleci na małe kawałeczki! Co to jest? Sum, szczupak, wielki okoń? Nie, to na pewno nie jest szczupak, bo ten przegryzłby żyłkę! Może to kleń? Wędka wygięta w pałąk, kołowrotek jęczy, żyłka śpiewa na wietrze, nurt zasuwa jak w górskiej rzece, a na końcu zestawu pulsujące cielsko płynie delikatnie pod prąd.

W głowie kłębią się myśli. Jak go sprowadzić do brzegu? Dwadzieścia metrów poniżej są krzaki, tam pewnie mieszka. Do wody nie dam rady wejść, za głęboko. Na plecach, tak dla zabawy chyba, powiesiłem podbierak muchowy. Chyba go zarzucę tej rybie na głowę! Po kilku odjazdach wymyśliłem, że podprowadzę ją powyżej siebie i spróbuję z nurtem wprowadzić do podbieraka. Kiedy udało mi się rybę podciągnąć na odległość dwóch, trzech metrów od brzegu, zobaczyłem! To był kleń grubości mojego uda!

Mateńko! Mam chyba rekord Polski na kiju! Spokojnie, bez nerwów, przecież mam żyłkę czternastkę. Toż to istny powróz. Po cholerę zmieniłem tę 0,16? Gonitwa myśli, nerwy, strzał adrenaliny! Nagle szybki odjazd w stronę kępy krzaków, dwa szarpnięcia i luźny kawałek żyłki furkotał na wietrze. Mój meppsowo-cometowy dialog z rekordowym kleniem trwał czterdzieści osiem minut.

– Gdzie byłeś, my już jesteśmy po śniadaniu?

Niemal ze łzami w oczach opowiedziałem o domniemanym rekordzie Polski, o odjazdach na środek rzeki, o kleniu grubym jak udo, który postanowił popłynąć do żony i dzieci w krzaczki, urywając mi ślicznego srebrnego MEPPS-owego Cometa® w niebieskie k ropki.  Domownicy słuchali patrząc na mnie jak na kosmitę. Po kilkunastu minutach mrożącego krew w żyłach opowiadania, gospodarz zapytał:

– No dobra, chcesz herbatę czy kawę? My jedliśmy jajka. Profani.


Mepps-y Roberta Czebotara